Ciryam po długiej przerwie powrócili z nowym albumem, nagranym dla zagranicznego labelu oraz zaśpiewanym wyłącznie po angielsku. Czy zespół ma szansę pokazać się na Zachodzie? Myślę, że przy odpowiedniej promocji na terenach na zachód od Odry na pewno; w innym wypadku obawiam się, że płyta zginie w zalewie jej podobnych. Co prawda nic złego nie mogę napisać na temat Desires, ale czytelnik niniejszej recenzji nie powinien spodziewać się peanów na cześć kapeli Roberta Węgrzyna.
Recenzencki etos oraz złośliwość nakazywałyby mi szukać negatywów. Słaba jakość kompozycji? Pudło. Płytka ma jedenaście kompozycji i żadna z nich nie odstaje poziomem od pozostałych. Instrumentaliści dają ciała? Ani trochę. Ekipa Ciryam krzesi iskry ze swoich instrumentów aż miło, natomiast Monika Węgrzyn góruje nad całością swoim pięknym głosem. Brzmienie? Po prostu dobre, trochę może suche, natomiast czyste i czytelne – no cóż, nagrywano w samym Hertzu.
Więc dlaczego nie potrafię krążka Desires po prostu pochwalić oraz powiedzieć Urbi et Orbi, że mamy kolejny, wspaniały towar ekspertowy na Zachód? No cóż, płyty słucha mi się przyjemnie, doceniam kunszt muzyków Ciryam, niektóre kompozycje się kotłują po głowie, po tym jak już wyjąłem płytę z odtwarzacza i odłożyłem ją na półkę, natomiast obawiam się – nawiązując do wstępu – że, pomimo iż w Polsce Ciryam może być ścisłą czołówką stylistyki, którą uprawiają, Zachód niekoniecznie ich doceni w ogromnym wyborze wydawnictw z całego świata. Może kolejnym razem, kto wie?
Nie będę ukrywał, że język angielski pasuje do Ciryam. Zespół zyskał dodatkowe podkłady melodyjności oraz przebojowości, co doskonale wykorzystano w kompozycjach takich jak For You tudzież Alone. Ekipie Roberta Węgrzyna nie brakuje metalowego ognia, jak w mocarnym Dream’s Factory i kąśliwym, gęstym brzmieniowo Between. Z drugiej strony są łagodniejsze momenty, pełne przestrzeni i ciepła, jak Red Rain oraz Pine Code. Śmiało mógłbym coś dobrego napisać o każdej kompozycji z Desires. Moim cichym faworytem na płycie jest wokal Moniki Węgrzyn – to właśnie jej melodie i refreny tak długo goszczą mi w głowie.
Ciryam na krajowym podwórku to niewątpliwa czołówka, pomimo faktu, że zespół od momentu wydania płyty Człowiek Motyl zwolnił nieco tempo. Formacja próbuje szczęścia na Zachodzie i życząc jej z całego serca jak najlepiej, muszę przyznać, że muzyka Ciryam trochę ginie w tłumie jej podobnych. Na domiar złego wydaje się, że formuła zespołu rockowego z damą na wokalu w stylistyce hard rockowo-metalowej-gotyckiej, jaką niewątpliwie uprawia Ciryam, jest nie tyle na wymarciu, co ten gatunek od wielu, wielu lat jest istnym skansenem. Chociaż, kto wie? Może trendy się zmienią.
Jakub Pożarowszczy
Źródło: http://www.gloskultury.pl/w-fabryce-marzen-ciryam-desires-recenzja/